Środa, 9 maja 2012.
Tego dnia, bez większej ekscytacji pokonaliśmy pozostałe kilometry do Splitu, a dokładniej na pole namiotowe leżące parę kilometrów przed miastem. Lekko znużeni nie zmieniającym się krajobrazem i monotonią jazdy, pedałowaliśmy przed siebie, chcąc mieć to już za sobą. W końcu dotarliśmy do celu, wykonaliśmy wszystkie niezbędne zabiegi higieczniczne i podjęliśmy walkę z mocowaniem namiotu, co na kamienistym chorwackim wybrzeżu jest wyjątkowo trudne. "Śledzie" po prostu nie chcą wchodzić w ziemię, dlatego cieszyliśmy się, że wiatr ustał i nie było ryzyka, że namiot odleci pod naszą nieobecność.
Czwartek - sobota, 10-12 maja 2012.
Wiele sobie obiecywaliśmy po dzisiejszym dniu. Odcinek ze Splitu do Zagrzebia i dalej do Rijeki planowaliśmy pokonać pociągiem, po czym już na rowerach przekroczyć granicę ze Słowenią i tam kontynuować jazdę na rowerze. Czekał nas jednak wielki zawód.
Okazało się, że na trasie Split - Zagrzeb są uszkodzone tory, przez co fragment tego odcinka było trzeba pokonać autobusem, który nie zabierał rowerów. Udaliśmy się na dworzec autobusowy, ale tam nikt nawet nie chcial rozmawiać o przewożeniu jednośladów. Stanęliśmy przed trudnym wyborem - nie tylko nie mieliśmy jak dostać się do Słowenii, nasz plan powrotu do Polski również spalił na panewce.
W tej sytuacji skoncentrowaliśmy się wyłącznie na tym jak wrócić do domu. Po paru godzinach poszukiwań w internecie znaleźliśmy dwie opcje: autobus ze Splitu do Berlina w Sobotę i lot z Zadaru do Poznania w piątek. Florek skłaniał się ku drugiej opcji, ja jednak miałem pewne wątpliwości do do przewoźnika - OLT. Okazało się że słuszne, kilka tygodni po naszym powrocie zaczęła się afera z Amber Gold.
Zdecydowaliśmy się więc na autobus, co oznaczało, że zostały nam 2 dni czekania. Urozmaicaliśmy je sobie błąkając się po mieście bez celu i korzystając z wifi na starówce.