Ruszyliśmy w dół kanionem, który z każdym kilometrem stawał się szerszy i bardziej okazały. Po kilkunastu kilometrach droga zaczęła prowadzić tuż przy samej rzece, której szmaragdowy kolor pięknie kontrastował ze skalistymi, posępnymi zboczami. W końcu dotarliśmy do znanego z filmu „Komandosi z Nawarony” mostu Durdevica Tara. W jednej ze scen został on zniszczony, okazuje się że jednak nadal stoi. Po krótkim postoju i paru fotkach zaczynamy wspinać się na szesnastokilometrowy podjazd do Żabljaka, czarnogórskiego odpowiednika Zakopanego.
Temperatura przekroczyła już trzydziesci stopni a podjazd nadal był bardzo stromy i wymagający, co zmusiło nas do zeskoczenia z roweru i rozpoczęcia pieszej wspinaczki. Z powodu upału i wysiłku fizycznego nie musiałem ani razu „iść za potrzebą”, mimo wypicia prawie sześciu litrów płynów tego dnia. Wodę uzupełnialiśmy po drodze, korzystając z uprzejmości obsługi przydrożnego zajazdu i pani prowadzącej mały sklepik niedaleko Żabljaka.
Zabljak to typowa miejscowość turystyczna, więc po szybkim zaopatrzeniu i rekonesansie skierowaliśmy się w stronę Parku Narodowego Durmitor. Nagle na poboczach drogi pojawiły się grube wartwy śniegu, przez które temperatura błyskawicznie spadła i musieliśmy się grubiej ubrać. Po paru kilometrach dotarliśmy nad położone o stóp szczytu Meded Crno Jezero. W tej pięknej okolicy rozbiliśmy namiot i po jakimś czasie doszedł do nas dźwięk polskiej rozmowy. Poszedłem się przywitać z rodakami i zanim się spostrzegłem, piłem wino prosto z butelki i umawiałem się na spotkanie następnego dnia.
Wtorek, 1 maja 2012.
Uprzedzeni przez naszych nowych znajomych o zakazie rozbijania się w parku, ustawiliśmy sobie budziki na wpół do siódmej, ale po wyjściu z namiotu okazało się, że strażnik już na nas czekał. Bariera językowa utrudniła komunikację, więc skończyło się na tym, że zapłaciliśmy za wstęp do parku ( budka z biletami była już zamknięta, kiedy przyjechaliśmy a szlaban zagradzający wjazd na dróżkę prowadzącą do jeziora oczywiście nonszalancko objechaliśmy po krawężniku).
Już drugiego dnia wiedzieliśmy, że nasz „test przed wyjazdem do Norwegii” będzie wyzwaniem samym w sobie, być może nawet większym niż Skandynawia. Kilkunastokilometrowe podjazdy nieustannie zmuszają nas do prowadzenia roweru. Stracony czas nadrabiamy na zjazdach, na których osiągamy prędkości zbliżone do 50 km/h. Piękna trasa wynagradza wszelkie trudy, widoki są rewelacyjne.
Pędzimy w kierunku Niksica, przez drogi z wielkimi hałdami śniegu na poboczach. W pięknym, górskim krajobrazie. Niestety, najwyraźniej dętka nie podzielała naszego entuzjazmu, bo złośliwie pękła na wysokości 1500m n.p.m., dwadzieścia kilometrów przed dzisiejszym celem.
Niksić, drugie co do wielkości miasto Czarnogóry, nie było warte zwiedzania. Zatrzymaliśmy się na chwilę pod marketem, aby uzupełnić prowiant, ale zaczęliśmy budzić zainteresowanie podejrzanych typków zbierających się w okolicy, więc szybko wsiedliśmy na rowery i odjechaliśmy. Chcieliśmy rozbić się tuż za miastem, ale nie mogliśmy znaleźć odpowiedniego miejsca. Zaczęliśmy znów wjeżdżać w góry, więc postanowiliśmy zawrócić i zjechać na ścieżkę pod mostem, na którym stało około dwudziestu mało przyjaźnie przyglądających się nam młodych mężczyzn. Po zjeździe pod most jechaliśmy tak długo, aż znikli nam z pola widzenia i rozbiliśmy namiot, ale ze względu na okolicę, w jakiej się znajdowaliśmy, nie spaliśmy zbyt spokojnie.
Dystans – 88 km.