Stromectol 00:40:18, 05.11.2021r.
Po powrocie z Mazur zaczęliśmy coraz częściej poruszać temat wyjazdu do Norwegii. Bartek pokazywał mi pobudzające wyobraźnię zdjęcia i zachęcał, aby w następne lato pojechać właśnie tam.
Po lekturze paru relacji z kraju fiordów stwierdziliśmy, że przyda się nam wcześniejsze przygotowanie do jazdy po górzystym terenie. Kiedyś rzucony przeze mnie pomysł wyjazdu na Bałkany odżył. Wydawało nam się, że przewyższenia występujące w niektórych rejonach Półwyspu Bałkańskiego będą dobrym sprawdzianem przed naszym wyjazdem marzeń, na który chcieliśmy być jak najlepiej przygotowani. Zabraliśmy się więc do organizacji wyprawy.
Tym razem przygotowania szły sprawniej niż zwykle. Z każdym kolejnym wyjazdem nabieramy wprawy i doświadczenia a rysowanie kolejnych etapów wycieczki na mapie stanowi swego rodzaju rytuał, któremu z przyjemnością się oddajemy, sącząc whisky i przeglądając poszczególne fragmenty trasy na Google Earth. Druga przyczepka Extrawheel, zamówiona przez Bartka, doszła oczywiście na ostatnią chwilę, ale poza tym wszystko było w porządku.
Dojazd: 27-29 kwietnia.
Wszystko zaczęło się w ostatni piątek kwietnia 2012 roku od szaleńczego pędu z Poznania do Pragi, z której o 5:42 rano odjeżdżał nasz pociąg do Belgradu. Po drodze musieliśmy jeszcze wpaść do Katowic po aparat, więc nasz kierowca – Jacek – notorycznie łamał przepisy ruchu drogowego, z czego oczywiście nie jesteśmy dumni. Na szczęście mimo obaw dotarliśmy na czas.
Nie musieliśmy długo czekać na pierwsze komplikacje – o ile nie było problemu z kupnem zbiorczego biletu osobowego na wszystkie kraje tranzytowe, zakup podobnego na rower okazał się niemożliwy. Zdaniem kasjerki i poznanych po drodze konduktorów jest ryzyko, że na Węgrzech każą nam… opuścić pociąg.
Z tą wesołą perspektywą wyruszamy w podróż. Mijamy słowacko-węgierską granicę i po krótkiej rozmowie z konduktorem okazuje się, że moża kupić bilet na rower za dziesięć euro, których…nie mieliśmy. W całym zamieszaniu przed wyjazdem zupełnie zapomnieliśmy wymienić walutę. Mieliśmy tylko złotówki i kartę płatniczą. Konduktor rozejrzał się, mrugnął okiem i pokazał na 50 zł które trzymałem w dłoni. Banknot szybko zmienił właściciela.
Z podobną sytuacją musieliśmy się zmierzyć w Serbii, tu jednak machnięto na nas ręką, być może dlatego, że wagon z rowerami trzeba było odłączyć z powodów technicznych. W błyskawicznym tempie, przy poganiających okrzykach obsługi pociągu, musieliśmy przenosić nasz sprzęt do sześcioosobowego przedziału pasażerskiego.