driponin online 00:35:25, 08.11.2021r.
Propecia 03:43:10, 08.11.2021r.
Środa, 2 maja 2012.
W nocy nic się na szczęście nie wydarzyło i z samego rana wyruszyliśmy na monaster Ostrog. Po kilkunastokilometrowej wspinaczce, przekonani że dotarliśmy na miejsce, wjechaliśmy na szeroki dziedziniec z lokalami gastronomicznymi i sklepami z pamiątkami. Siedziąca przy jednym ze sklepików dziewczyna zapytana o monaster zrobiła wielkie oczy, skierowała palec w górę i powiedziała: „jeszcze trzy kilometry”. Tu zapadła decyzja, że dalej wspinamy się osobno, na zmianę pilnując rowerów.
Klasztor mogliśmy obejrzeć tylko z zewnątrz, gdyż nie byliśmy odpowiednio ubrani, jednak wykuty w skale na samym szczycie góry obiekt i tak robił wielkie wrażenie. Po krótkiej kontemplacji wsiedliśmy na swoje maszyny i popędziliśmy w kierunku stolicy Czarnogóry – Podgoricy.
Dzięki mocnemu nachyleniu podróż miała charakter szaleńczego rajdu przez piękne górzyste tereny i zleciała szybko. Po czterdziestu kilometrach, nabuzowani adrenaliną wjechaliśmy na spieczony słońcem plac w centrum stolicy i szybko schowaliśmy się w cieniu, udając się na krótką drzemkę.
Aby zrealizować dzisiejszy plan, musieliśmy dotrzeć do Virpazaru koło Jeziora Szkoderskiego, największego zbiornika wodnego na Półwyspie Bałkańskim leżącego na granicy Albanii i Czarnogóry. Wątpliwości co do kierunku jazdy pomógł nam rozwiać sympatyczny Czarnogórzec przy pomocy mapy na swoim smartfonie.Do Virpazaru wjechaliśmy już po zmroku i zaczęło się gorączkowe poszukiwanie noclegu, co przysporzyło nam wielu trudności. Miasteczko składa się bowiem z około trzydziestu budynków i jest otoczone przez jezioro z jednej i rozległe bagno z drugiej strony. Rozstawienie namiotu nie wchodziło więc w rachubę. Zaczęliśmy targować się z miejscowymi . Oprócz ceny, decydującym czynnikiem była możliwość umieszczenia rowerów w pokoju. W końcu udało się nam dobić targu i za osiem euro od osoby dostaliśmy przestronny pokój z własną kuchnią i łazienką. Tego dnia pierwszy raz skorzystaliśmy z zakupionej przed wyjazdem żywności liofilizowanej. Ku naszemu zaskoczeniu, po lekkim doprawieniu była naprawdę smaczna i sycąca.
Dystans 93 km.
Czwartek, 3 maja 2012.
Dzień relaksu – zostało nam czterdzieści kilometrów do Budvy, głównego nadmorskiego kurortu Czarnogóry. Tam mieliśmy spotkać się z Polakami poznanymi nad Crnym Jezerem i pójść na piwo.
Jechaliśmy „krajówką” aż do czterokilometrowego, wykutego w skale tunelu. Szło nam wyjątkowo źle, kilometry z poprzednich dni zaczęły się kumulować w mięśniach w postaci kwasu mlekowego. Blisko trzydzieści pięć stopni Celsjusza i dość mocny wiatr dopełniały dzieła zniszczenia. Mieliśmy wrażenie, że koła lepią się do asfaltu. Na koniec okazało się, że do tunelu nie wpuszczają rowerów. Po trzydziestu minutach bezskutecznych prób zatrzymania jakiegoś samochodu podjechaliśmy pod sam wjazd, gdzie kierowcy stawali, aby uiścić opłatę. Niedługo później przed wjazdem zatrzymał się zaciekawiony kierowca Forda Galaxy… z wyciągnietymi tylnimi siedzeniami. Co za zbieg okoliczności.