Content
W celu zalogowania się do konta użytkownika wpisz swój adres e-mail i hasło. Potem kliknij przycisk zaloguj.

baner
Granice ludzkich możliwości
artykuł

Wspomniana powyżej siła woli zdaje się być tym, co sprawiło, że Jure Robiĉ pięciokrotnie zwyciężył w RAAM i wygrał większość wyścigów, w których brał udział. Przez znaczącą część kariery zawodniczej uważany był za atletę średniego sortu, bez talentu niezbędnego do zdobycia lukratywnego kontraktu sponsorskiego.  Aby się utrzymać, pracował jako sprzedawca części rowerowych. Dopiero w 1997 roku, po śmierci matki i wynikłej z tego faktu depresji, Jure zaczął odkrywać, co jest jego przeznaczeniem. Zainspirowany radą przyjaciela w 1999 roku wziął w udział w Crocodile Trophy, długodystansowym wyścigu kolarskim prowadzącym przez Australię, który ukończył na trzeciej pozycji.

Wraz z 2004 rokiem przyszło jego pierwsze zwycięstwo w Race Across America. Pobił również rekord świata w dwudziestoczterogodzinnym rajdzie szosowym, pokonując 837 kilometrów. Kolejne lata to nieustające pasmo sukcesów, które zapewniły mu doczesne miejsce w panteonie kolarskich gwiazd, mimo że finansowo nigdy nie zbliżył się do profitów osiąganych przez sportowców znanych z "Tour de France".

Race Across America

foto: bicycledreamsmovie.org

Testy wysiłkowe wykazały, że wydolnością nie odbiegał od rywalizujących z nim ultramaratończyków. Tajemnica jego sukcesu leżała gdzie indziej – Jure odmawiał sobie odpoczynku, śpiąc niecałe półtorej godziny na dobę i ograniczając przerwy do minimum. Deprywacja snu, którą sam sobie fundował, doprowadzała go na skraj obłędu. Jednym z pierwszych objawów problemów był zanik pamięci tymczasowej. Jure niejednokrotnie dawał się we znaki swojej ekipie prowadzącej zadając to samo pytanie kilkukrotnie w przeciągu paru minut.

Największe atrakcje zaczynały się trzeciego dnia wyścigu, kiedy zaczynał robić się agresywny i gdy pojawiały się pierwsze oznaki paranoi. Z czasem robiło się coraz gorzej. Robiĉ zanosił się niekontrolowanym płaczem, zsiadał z roweru i z wrogą miną kierował się w stronę samochodu, w którym jego przyjaciele przezornie blokowali drzwi. Zdarzało się, że uroił sobie np. że jego towarzysze stroją sobie z niego żarty, przez co odmawiał kontynuowania jazdy. Przekonanie go do powrotu na rower zajmowało czasem nawet godzinę. Zdarzyło się również, że w amoku zarzucił swojemu trenerowi, że ma romans z jego żoną.

Ostatnie dni wyścigu naznaczone były intensywnymi halucynacjami. Na trasie pojawiały się wilki i niedźwiedzie a pęknięcia na asfalcie układały się w sekretny kod. Jure zrywał się do walki z poruszającymi się wzdłuż drogi zacienionymi postaciami, które okazywały się być skrzynkami pocztowymi. Podczas swojego pierwszego zwycięskiego RAAMu Słoweniec widział brodatych mudżahedinów, goniących go na koniach i strzelających w jego kierunku.

Szef jego ekipy, Miran Stanovnik, świetnie radził sobie w obracaniu paranoi Robiĉa na jego korzyść. Gdy maratończyk z przerażeniem krzyczał o nadciągających mudżahedinach, Stanovnik przekonywał go, że tez ich widzi i że musi jechać szybciej, aby im uciec. Kiedy skonsternowanemu kolarzowi wydawało się, że jest w Słowenii, zapewniał go, że do ich rodzinnej wioski pozostało tylko parę kilometrów. Innym sposobem motywacji zawodnika było puszczanie muzyki z megafonu. Zazwyczaj był to osobliwy mix słoweńskich marszów wojskowych i… Lenny’ego Kravitza. Nie brakowało też metod znanych kolarzowi z armii - jego przyjaciele wykrzykiwali obelgi pod jego adresem, co często doprowadzało do spięć, dawało jednak pożądany efekt. Jure wybudzał się z letargu i jechał dalej.

Poza problemami mentalnymi morderczy wyścig niesie ze sobą znacznie więcej komplikacji. Ludzki organizm nie jest przystosowany do kilkudniowej mordęgi na rowerze bez odpoczynku, o czym dość szybko i boleśnie daje znać. Zaczyna się od osłabienia spowodowanego odwonieniem i wysoką temperaturą na pustyniach Kaliforni i Kolorado. Później odmawia posłuszeństwa żołądek, zmuszany do przyjmowania około dziesięciu tysięcy kalorii dziennie. 

Jure Robić

foto: jure-foundation.org

Ostatecznie zaczynają się problemy z mięśniami i ścięgnami, które słabną lub uszkodzone zupełnie przestają pracować. Stopy puchną do dwukrotnego rozmiaru, pośladki przypominają jedną wielką czerwoną ranę.  Nerwy w kciukach obejmujących kierownicę przestają działać ( kolarze skarżą się, że nawet przez kilka tygodni po ukończeniu rajdu muszą używać obu rąk do otworzenia drzwi lub uruchomienia samochodu za pomocą klucza ). Mięśnie karku odmawiają współpracy i głowa mimowolnie opada, więc zawodnicy przywiązują sobie taśmę do czoła i przyczepiają do tylniej części paska, aby kontynuować tę nierówną walkę, w której nawet zwycięstwo nie zapewni zwrotu kosztów uczestnictwa.

Decydująca batalia toczy się w głowach kolarzy, z których większość w różnym stopniu doświadcza omamów wzrokowych i chwiejności emocjonalnej. Z euforii przechodzą w stan głębokiego przygnębienia, bywają też agresywni. Kluczem do sukcesu jest odizolowanie się od atakujących mózg sygnałów przejmującego bólu i tym samym wpłynięcie na swój stan postrzegania rzeczywistości. Do 2010 roku Jure Robić był tym, który radził sobie z tym najlepiej.

Był, bo parę miesięcy po swojej piątej wygranej zginął w czołowej kolizji z samochodem osobowym w trakcie treningu. Był zaledwie kilka kilometrów od swojej wioski. Jego miejsce na podium zajął Austriak Christoph Strasser, który jako pierwszy w historii wyścigu złamał magiczną barierę ośmiu dni, prowokując po raz kolejny dyskusję o tym, gdzie leżą granice ludzkich możliwości.

 

Robert Górski


W tekście zostały wykorzystane informacje zawarte m.in. w popularnonaukowej audycji radiowej "Radiolab" i w artykule nt. Jure Robiĉa z New York Timesa.

-
data: 02.02.2014r.